Najwyższy czas w sen zimowy zapaść, ale Moskwa nie pozwala…

W nocy z 26 na 27 listopada do Briańskiego Lasu zawitała zima, którą w początkach listopada wyprzedziłem w Syberii Zachodniej.

Minęło ponad dwa tygodnie od mojego powrotu do domu… Długo mnie nie było i musiałem się nieźle natrudzić, żeby doprowadzić gospodarstwo do porządku, tym bardziej że w mojej wsi, w której jestem jedynym stałym mieszkańcem, nie ma żadnych służb komunalnych i zakładów usługowych. Musiałem przywrócić zaopatrzenie w wodę, internet, nadrobić zaległości w pracy w ośrodku Roszapowiedcentr…

Chciałem też poinformować, że 2 grudnia wezmę udział w Dniu Rezerwatów Rosji na festiwalu „Złoty Żółw” (https://goldenturtle.ru). Postaram się być na festiwalu przez cały dzień, ale moje wystąpienie zaplanowane jest na godz. 17. Tematem rozmowy będzie rola fotografii w ochronie przyrody, współdziałanie fotografów dzikiej przyrody i federalnych obszarów chronionych.

Po powrocie z ekspedycji jeszcze przez tydzień mieszkałem w swoim kamperze wyprawowym.

Nadrzeczna dąbrowa w czasie opadu śniegu.

Pierwszy śnieg nad brzegiem Nierussy.

Pośrodku Syberii

Podróż na wschód — z Półwyspu Kolskiego nad Pacyfik — zajęła mi rok. Była to jednak jazda bez pośpiechu, z długimi przerwami na pracę w rezerwatach i parkach narodowych. A teraz po prostu gnam do domu. Osiem dni za kółkiem, pięć tysięcy kilometrów za mną. Nawet zacząłem się czuć niepewnie przy chodzeniu, od którego niemal się odzwyczaiłem: ostatnio robię zaledwie parę kroków od dystrybutora paliwa do kasy albo od kabiny kierowcy do części mieszkalnej. Taki tryb życia doprowadził do tego, że nawet mój własny telefon przestał mnie rozpoznawać: nie mogę już używać funkcji Face ID, muszę wstukiwać PIN.

Dojechałem z Władywostoku do Krasnojarska i przede mną podobny dystans. Co prawda, mam za sobą najtrudniejszy odcinek, prowadzący przez górzyste tereny, z ogromnymi odległościami między osiedlami ludzkimi, z oblodzonymi przełęczami, serpentynami. Teraz czeka mnie rozległa równina rozciągająca się od Irkucka do samego Uralu. W poniedziałek odpocznę sobie od jazdy — w planie przegląd ciężarówki. A potem dalej na zachód!

„Wracam do ojczyzny…”*

Zgasła złota jesień na Dalekim Wschodzie, ale nie przegapiłem jej. Udało mi się ją uchwycić w jej szczytowym okresie zarówno na Kamczatce, jak i w Kraju Nadmorskim. Te oto zdjęcia zrobiłem kilka dni temu w Rezerwacie Ussuryjskim, niedaleko od Władywostoku. Teraz jest już inaczej: szaro, przedzimowo. Najwyższa pora kończyć wyprawę fotograficzną, która miała na celu pokazanie rosyjskich obszarów chronionych z lotu ptaka.

Przez ponad rok zrobiłem tyle zdjęć, że znowu nie zmieszczą się na żadnej typowej wystawie ani w jednym tomie albumu — tak właśnie było podczas mojej poprzedniej wyprawy poświęconej stuleciu istnienia rosyjskich obszarów chronionych. Dlatego trzeba umieć powiedzieć sobie „stop” w odpowiednim momencie.

Poza tym sprzęt się zużył. Dron jest poważnie uszkodzony po tym, jak kilkakrotnie spadł na ziemię, kiedy wyeksploatowane już akumulatory odmówiły pracy na zimnie. W laptopie też padł akumulator, ładowarka również idzie w jego ślady. Nawet mój wierny Nikon D500 zaczął robić nieostre zdjęcia po upadku na kamienie… Dom na kołach też ma dosyć: zużyły się opony i lada chwila będzie trzeba je wymienić. A komplet opon do ciężarówki kosztuje tyle, co nowy dron…

Jednym słowem: jestem już w drodze powrotnej do domu. Nawigacja pokazuje, że do mojej wsi na Briańszczyźnie pozostało dziesięć tysięcy kilometrów. To całkiem niedużo w porównaniu z tą odległością, jaką pokonałem, przemieszczając się na wschód, od jednego rezerwatu do drugiego…

♣♣♣

*ros. Jedu ja na rodinu — słowa popularnej piosenki rosyjskiego zespołu DDT

Spotkanie we Władywostoku

Przyjaciele, Park Narodowy „Ziemia Lamparta” zorganizował mi spotkanie z mieszkańcami Primorja, które odbędzie się w piątek, 20 października, o godz. 16 we Władywostoku (Океанский проспект, 43). Wstęp wolny. Porozmawiamy o tym, jak fotografowie mogą przysłużyć się swoją twórczością ochronie przyrody, o mojej obecnej wyprawie, o przyrodzie rosyjskiego Dalekiego Wschodu.

Na zdjęciu: Rezerwat Ussuryjski — tak wyglądał trzy dni temu. Tutejszą jesień trudno nazwać złotą — to najbardziej kolorowa jesień w Rosji!

Mys driewnich stojanok

Nigdy nie wyjeżdżałem z Kamczatki rozczarowany. I tak samo jest tym razem. Zadanie było specyficzne: robienie zdjęć nie z ziemi, jak zazwyczaj, ale z lotu ptaka w ramach wspólnego z ośrodkiem Roszapowiedcentr projektu „Rezerwaty Rosji od Kolskiego do Kamczackiego”. Przez ponad miesiąc pobytu w Rezerwacie Kronockim udało mi się popracować w trzech miejscach: w Dolinie Gejzerów, w kalderze wulkanu Uzon i nad brzegiem Pacyfiku. Zrobiłem tu dwa razy więcej zdjęć niż w ciągu całego projektu, który realizuję od ponad roku; dwa razy więcej niż w części kontynentalnej Rosji, czyli na obszarze od Półwyspu Kolskiego do Władywostoku. Taką moc ma kamczacka dzika przyroda! Pracowałem jednak tylko na jednym federalnym obszarze chronionym spośród czterech istniejących w Kraju Kamczackim. Jest bowiem jeszcze wspaniały Park Narodowy „Wyspy Komandorskie”, Rezerwat Koriacki, Południowokamczacki zakaznik federalny, jest też regionalny park natury „Wulkany Kamczatki”, który w żaden sposób nie ustępuje obszarom chronionym o znaczeniu federalnym.

Dolinę Gejzerów i kalderę wulkanu Uzon z lotu ptaka pokazywałem w poprzednich postach, a dziś kolej na MDS, czyli Mys driewnich stojanok. Na zdjęciach przed współczesnymi budynkami (stacją terenową Rezerwatu Kronockiego) widać ślady dawnych domostw Itelmenów — rdzennych mieszkańców Kamczatki. Niecałe dwieście lat temu miejsca te całkowicie się wyludniły i teraz na przestrzeni setek kilometrów od Pietropawłowska Kamczackiego do Ust´-Kamczatsk wzdłuż wybrzeża nie ma ani jednego stałego osiedla ludzkiego, nie ma żadnych dróg. Tutaj króluje dzika przyroda. Na każdym zdjęciu widać gęstą sieć ścieżek wydeptanych przez zwierzęta.

Rzeka Tichaja, jedyna rzeka Rezerwatu Kronockiego przepływająca przez pokrytą tundrą równinę.

Ocean Spokojny i wulkan Kronocka Sopka.

To miejsce jest mi szczególnie drogie: spędziłem tu pięć miesięcy zimą 2007/2008 r. i wiele miesięcy w innych porach roku. Tutaj mieściła się główna baza terenowa kamczackiego przyrodnika i pracownika rezerwatu Witalija Nikołajenki, który niedaleko stąd został zabity przez niedźwiedzia. Chatka zbudowana przez Witalija przeszło trzydzieści lat temu, w której miałem przyjemność kiedyś mieszkać, prawie się już rozpadła, ale rezerwat postawił tu niedawno nową chatkę z bali, tak wygodną, że pierwszą zimę spędził w niej niedźwiedź. I wcale nie żartuję. W chatce tej my też spędziliśmy dwa wspaniałe tygodnie :) I nawet zrodziły się tutaj plany na niedaleką przyszłość…

Złota jesień i leśne jeziorko.

Wszędzie ścieżki wydeptane przez zwierzęta.

Niedźwiedzie na niedźwiedziej ścieżce.

Samica łosia nad brzegiem rzeki.

Teraz jestem już pod Władywostokiem, w Parku Narodowym „Ziemia lamparta”. Udało mi się dogonić złotą jesień. Ale o tym nieco później…

Opuszczam kalderę

Intensywnie pracuję nad swoim projektem poświęconym obszarom chronionym Rosji. I jestem w najlepszym do tego miejscu: pośród wulkanów i gejzerów. Jeśli wszystko pójdzie po myśli, to jutro lub pojutrze zniknę na parę tygodni. Mam bowiem możliwość wybrać się do odległej, niezamieszkanej chatki, z której strażnicy korzystają od czasu do czasu w charakterze chatki przejściowej i w której nie ma internetu. Ale jest tam za to Ocean Spokojny, łososie płynące na tarło, niedźwiedzie i bieliki olbrzymie…

Szkoda będzie opuszczać Dolinę Gejzerów i kalderę wulkanu Uzon. W ciągu trzech tygodni zrobiłem tu tyle gigabajtów zdjęć, ile podczas całej półrocznej wyprawy! Oto kilka z nich ukazujących uroki kaldery z lotu ptaka. Wszelkiego rodzaju gorące źródła, jeziora różnej wielkości, potoki, bagna, borówczyska. Nie dam rady opisywać szczegółowo, co przedstawia każde zdjęcie, po prostu zachwyćcie się pięknem tutejszych krajobrazów…

Wulkaniczna borówka bagienna

Jedni mieszkają w wielkich miastach, drudzy —  w wiosce na skraju pola. Pszenicy, kukurydzy albo ziemniaków. A może nawet lawendy. A ja mieszkam teraz w tym oto (widzicie w lewym górnym rogu powyższego zdjęcia?) domku strażników na skraju pola borówek. Tylko nikt go nigdy nie orał i nie obsiewał. To tundra. Każdej jesieni bez udziału człowieka dojrzewają tu borówki. Ale nie jemy ich. I przestrzegamy przed robieniem tego turystów. Chodzi o to, że to rezerwat? Nie tylko. Tutejsze jagody kryją w sobie całkiem sporo trujących substancji, które wynosi na powierzchnię wulkan: związki arsenu, antymonu, rtęci. Ale niedźwiedzie o tym nie wiedzą i z zapałem zbierają plony. I jak im wyjaśnić, że lepiej nie jeść borówek? Tego nikt nie wie…